Nie wiem, czy coś jest ze mną nie tak, czy co, ale kompletnie nie rozumiem zachwytu nad tym filmem. A nie jest tak, że jakoś szczególnie nie lubię melodramatów.
Film jest do bólu przewidywalny. Żadnych zaskakujących zwrotów akcji. Jest tylko to, co typowe dla każdego romansidła - Początkowo Nielubiący Się Bohaterowie, "Niespodziewana" Wielka Miłość, następnie Wielka Kłótnia O Nic i wreszcie Wielka Miłość Forever; nie może zabraknąć też Wrednej Byłej (blondynki oczywiście!) i Niemiłych Rodziców Chłopaka.
Ale to jestem w stanie zrozumieć - taki gatunek. Jest jeszcze wątek utraty bliskich, walki z chorobą. To przełamuje słodki letni romans. Niech będzie.
Jednak Miley Cyrus w roli głównej bohaterki nie mogę już znieść. Od pierwszej do ostatniej sekundy ma tak uciągniętą minę, jakby matka wiozła ją do jakiegoś gułagu, a nie na wakacje z ojcem. Ronnie śmieje się, płacze, gra na pianinie, broni żółwi, wygłasza mowę pogrzebową, rzuca błotem, kupuje sukienkę na wesele - nieważne, nadąsana minka musi być.
W tym momencie w mojej głowie rodzi się pytanie: co jest bardziej irytujące - mimika Kristen Stewart czy Miley?
Niestety nie czytałam książki, więc nie wiem, jak tam przedstawiona jest główna bohaterka. Filmowa Ronnie szalenie mnie drażni. Za wszelką cenę ma być wyjątkowa. I tak oto powstaje nastolatka inna niż wszyscy. Nierozumiana przez rówieśników. Arogancka i buntownicza, ale wrażliwa i opiekuńcza. Szkoła i nauka są poniżej jej godności, lecz ma wielki talent muzyczny, wobec czego zostaje przyjęta do super-ekstra szkoły muzycznej (bez egzaminów!), ale Ronnie ma to oczywiście w nosie. Strzela fochy na prawo i lewo, a potem wszyscy muszą ją na kolanach przepraszać.
Nie przemawia to do mnie, bardzo przykro mi.
Dodatkowo "Ostatnia piosenka" obfituje w tak banalne sytuacje, że aż żal serce ściska. Przykład? Ojciec Ronnie musiał zasłabnąć i trafić do szpitala akurat tego dnia, w którym Ronnie szła na wesele, gdyż inaczej dziewczyna nie mogłaby paradować w strojnej sukni po całym szpitalu i nie zwracałaby wtedy uwagi wszystkich napotkanych ludzi. I oczywiście sukienka była w opłakanym stanie, bo akurat w tym dniu Ronnie była świadkiem (a nawet po części uczestnikiem) bójki. Rozumiem, dramatyzm dramatyzmem, ale nie za dużo tego troszkę?
Moja ocena - 3, głównie przez wzgląd na Bobby'ego Colemana, który bardzo przekonująco płakał. No i ogółem był najmniej irytujący.
Naprawdę, po "Pamiętniku" spodziewałam się czegoś więcej.