Gdzieś w zamierzchłej przeszłości roku 2007, Chuck Lorre oraz Bill Prady wpadają na pomysł nakręcenia serialu komediowego o... "nerdach" – czyli ludziach stroniących od społeczeństwa,
Gdzieś w zamierzchłej przeszłości roku 2007, Chuck Lorre oraz Bill Prady wpadają na pomysł nakręcenia serialu komediowego o... "nerdach" – czyli ludziach stroniących od społeczeństwa, pasjonujących się naukami ścisłymi, sci-fi oraz komiksami. Dziś serial doczekał się czwartego sezonu a na swoim koncie ma już mnóstwo nominacji i nagród. "Teoria wielkiego podrywu"(!) to przede wszystkim teoria sukcesu w praktyce...
Miliardy lat temu, według teorii Wielkiego Wybuchu powstał znany nam Wszechświat. W ciągu całego procesu ewolucji, świat ujrzał wielkich wojowników, wspaniałych polityków, superbohaterów, Bogów i proroków. Oś czasu, jaką możemy sobie wyobrazić, zatrzymała się dopiero w chwili narodzin dwóch... współlokatorów. Sheldona Coopera (Jim Parsons) oraz Leonarda Hofstadtera (Johnny Galecki). Tworzą oni koleżeńskie przymierze w jednym z mieszkań Pasadeny (Kalifornia), by móc w spokoju nurzać się w intelektualnej atmosferze swego geniuszu. Sytuacja zmienia się, gdy do mieszkania obok wprowadzają się atomy płci pięknej o nazwie Penny (Kaley Cuoco).
Oto sitcom inny niż wszystkie. Do definicji pasuje, choć w przeciwieństwie do innych przedstawicieli tego gatunku może pochwalić się sporą liczbą planów zdjęciowych. Sheldona, Leonarda, Rajesha (Kunal Nayyar), Howarda (Simon Helberg) i ich "świtę" możemy oglądać nie tylko w ich mieszkaniach, lecz także w sklepie z komiksami, w laboratorium, pralni, na dachu, w pociągu, w samochodzie, w hotelu a nawet w okolicach Wielkiego Kanionu. Zagranie genialne, biorąc pod uwagę naturę gatunkową.
Na ogół sitcomy przedstawiają ludzi – przyjaciół, którzy na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego. Przeważnie każdy ma pracę, profesję, zainteresowania – swoje życie. W przypadku "Teorii wielkiego podrywu"(!) na pierwszy plan wychodzą nie jednostki, a cała grupa społeczna – istna "nerdownia". To właśnie ich relacje (jako ogółu) z otoczeniem są najzabawniejsze. Kontrast! Stąd mnogość przeróżnych lokacji.
Wreszcie, zostawiając już pojedyncze atomy, można spojrzeć na humor w rzucie ogólnym. Ten z kolei dla wielu mógłby uchodzić za hermetyczny. W końcu nie każdy jest fanem Star Treka, Gwiezdnych Wojen czy ekipy z... DC, a często związane z nimi motywy pojawiały się w odcinkach. Ponadto produkcja może nie przypaść do gustu komuś, kto nigdy nie miał styczności ze "sferą" akademicką...
Cóż, fanem Star Treka, Gwiezdnych Wojen, DC czy Marvela nie jestem, a mimo to w trakcie wielogodzinnego seansu nie pociłem się, nie wierciłem i nie płakałem. Po prostu się śmiałem. Polecam nie tylko ze względu na humor. Na uwagę zasługuje bowiem bezbłędna gra całej obsady z Jimem Parsonsem na czele.